reklama
kategoria: Księgarnia
23 marzec 2020

„ZŁODZIEJKA TRUSKAWEK” Joanne Harris

zdjęcie: „ZŁODZIEJKA TRUSKAWEK” Joanne Harris / fot. nadesłane
fot. nadesłane
Vianne Rocher się ustatkowała. Lansquenet-sous-Tannes, w którego niegościnne progi wiatr przywiał ją przed laty, wreszcie stało się jej domem. Vianne nadal prowadzi chocolaterie i odprawia swoje czary, zaprzyjaźniła się nawet z proboszczem. Mieszka z szesnastoletnią Rosette i tęskni za najstarszą Anouk, która wyprowadziła się do Paryża.
REKLAMA
Czwarty tom przygód Vianne Rocher w dwudziestolecie "Czekolady"

Po śmierci kwiaciarza Narcisse’a, który zapisuje Rosette truskawkowy las i zostawia proboszczowi pełen mrocznych sekretów pamiętnik, życie miasteczka ponownie staje na głowie. Krewni Narcisse’a są oburzeni takim obrotem spraw, a w miejscu kwiaciarni powstaje salon tatuażu Morgane Dubois, którego urok działa na wszystkich mieszkańców. Pojawienie się nowej właścicielki wzbudza wiele kontrowersji, a Vianne dręczy niepokojące przeczucie, że zna Morgane od dawna…

Zaintryguje i oczaruje czytelników tak samo jak "Czekolada".
Monica Ali, autorka nagrodzonej Bookerem powieści "Brick Lane"

Wspaniale napisana i urzekająca.
"Independent"

Z całą pewnością zachwyci wszystkich miłośników "Czekolady".
"Observer"

Tak mądra, tak klimatyczna, tak pięknie napisana.
Marian Keyes, bestsellerowa autorka

Joanne Harris (ur. 1964) - pisarka brytyjska, córka Francuzki i Anglika. Autorka czternastu powieści, dwóch książek kucharskich i wielu opowiadań. Powieść "Czekolada" (1999) cieszy się niesłabnącą popularnością na całym świecie; została zekranizowana w 2000 roku, z Juliette Binoche i Johnnym Deppem w rolach głównych.


I fragment

„Przed burzą zawsze następuje chwila, kiedy wiatr zdaje się zmieniać zdanie. Zgrywa potulnego, muska kwiaty na drzewach, droczy się z deszczem uwięzłym w szarych obłokach. Na pozór figlarny, właśnie wtedy jest najokrutniejszy i najgroźniejszy, a nie później, kiedy drzewa łamią się jak zapałki, a kwiaty zatykają studzienki i unoszą je rwące potoki. Gdy domy padają jak domki z kart, a ściany, które uważałeś za bezpieczne i niewzruszone, obracają się w pył. Nie, najokrutniejsza chwila to ta, gdy myślisz, że może ujdziesz cało, może wiatr przeniósł się gdzie indziej, a ty zbudujesz coś, czego nie da się zdmuchnąć. Wtedy wiatr jest najbardziej podstępny. To początek klęski. Chwila spodziewanej radości. Demon nadziei w puszce Pandory. Chwila, kiedy ziarno kakaowca uwalnia swoją woń, woń prażenia, przypraw i soli, woń krwi, wanilii, i otchłani rozpaczy.

Kiedyś myślałam, że to banalnie prosta sztuka – tworzenie nieszkodliwych przyjemności. W końcu jednak zrozumiałam, że każda przyjemność ma skazę. Francis Reynaud byłby ze mnie dumny. Czarownica z czterdziestoletnim stażem wreszcie stała się purytanką. Zozie d’Alba by zrozumiała. Zozie, złodziejka serc, której twarz uparcie nawiedza mnie w snach. Czasem słyszę jej głos na wietrze, stuk obcasów o kocie łby. Czasem się zastanawiam, gdzie jest, czy nadal o mnie myśli. Każda zachcianka znaczy skazę, ona o tym wiedziała. Ostatecznie liczy się tylko władza. Wiatru to nie obchodzi. Wiatr nie osądza. Wiatr porywa wszystko, co zdoła – czego potrzebuje – instynktownie. Wiecie, kiedyś byłam taka sama. Nasiona na wietrze, część osiada, inne lecą dalej. Nasiona nie zostają z rośliną-matką. Pędzą tam, gdzie poniesie je wiatr. Weźmy moją Anouk, dziś dwudziestojednoletnią: poszła tam, dokąd idą dzieci, które podążają za szczurołapem. Kiedyś byłyśmy sobie tak bliskie. Nierozłączne. A jednak wiem, że dziecko jest pożyczone; któregoś dnia zostaje oddane światu, aby dorastać, zakochiwać się, uczyć. Dawniej myślałam, że zostanie tu, w Lansquenet-sous-Tannes, że Jeannot Drou ją tu zatrzyma, oczywiście on i chocolaterie, wraz z obietnicą bezpieczeństwa. Ale to Jean-Loup Rimbault w Paryżu przesądził o wszystkim. Jean-Loup, chłopiec z dziurą w sercu. Czy Anouk ją wypełniła? Wiem tylko, że pozostawiła dziurę w sercu moim, dziurę, której nie wypełni cała czekolada Meksyku, pustą przestrzeń w kształcie dziewczynki z oczami ciemnymi jak ocean. A teraz moja szesnastoletnia Rosette słyszy głos wiatru i wiem, jaka jest złakniona, jaka nieprzewidywalna, uparta i dzika. Wystarczyłby jeden podmuch wiatru, żeby ją porwać, gdyby nie była przymocowana jak żagiel, gdybym nie podjęła środków ostrożności. Mimo to wiatr dalej targa sznurkami, które nas chronią. Nadal słyszymy jego syreni śpiew. I niesie woń innych miejsc. Opowiada o niebezpieczeństwie i blasku słońca, radości i przygodach. Tańczy w drobinkach światła w cieniu chili i ziarenek pieprzu. Więźnie w przełyku jak niespodziewany wybuch śmiechu. A na końcu zabiera wszystko, wszystko, na co pracowałeś. Wszystko, co mogłeś zatrzymać, tak ci się przynajmniej zdawało. I zawsze przystępuje do dzieła w chwili beztroski, czarów, wesołości. W chwili jasności między chmurami. W posmaku słodyczy, pośród bicia dzwonów. Czasami nawet w opadających na ziemię płatkach śniegu.”


II FRAGMENT

„Dotarłem do połowy rękopisu Narcisse’a. Czytałbym dalej, mon père, ale ktoś załomotał do drzwi. Była to Michèle Montour i wywnioskowałem z jej miny, że przybyła na skargę. – Mon père – oznajmiła bez ceregieli – przepraszam za moją nieobecność na niedzielnej mszy, ale rozmawiałam z Vianne Rocher. Ach, tak. Zastanawiałem się, czy zaprosić ją do środka. Uznałem, że powinienem; wampira też trzeba zaprosić, chociaż przyszedł się nachłeptać. – Na pewno jest pani bardzo zajęta? – rzuciłem w nadziei na potwierdzenie. – Ależ skąd, mon père – Michèle Montour wyprowadziła mnie z błędu. – Zawsze znajdę czas dla księdza. Taktyka oschłego powitania się nie sprawdziła. – Niech pani wejdzie – powiedziałem. – Zrobię kawę. Ruszyła do salonu, ciągnąc za sobą silną woń gardenii. – Czyta ksiądz wyznanie mojego ojca – stwierdziła, zapuszczając żurawia do tekstu, pewnie w poszukiwaniu wzmianki na swój temat. Próżno się trudziła. Zapiski Narcisse’a dotyczyły jak dotąd tylko zamierzchłej przeszłości. Zamknąłem teczkę. – Niestety, poufne – rzekłem i wsunąwszy teczkę pod pachę, poszedłem zaparzyć kawę. Gdybym zostawił ją sam na sam z rękopisem, ciekawość wzięłaby górę. To nieuleczalna przypadłość kobiet jej pokroju. W obłoku gardenii podreptała za mną do kuchni.

– Ta kobieta jest nieznośna – oznajmiła. – Zapewne mogłam się tego spodziewać. – Jaka kobieta? – spytałem z roztargnieniem. Liczyłem, że nie poprosi o cukier ani śmietankę. – Vianne Rocher, ma się rozumieć – odrzekła Michèle. – Dwie kostki cukru i śmietankę poproszę, mon père. – Jakby wiedziała, że nie mam w domu ani jednego, ani drugiego. Sprawdziłem w kieszeni płaszcza i znalazłem dwie zawinięte w papier kostki cukru z kawiarni Joséphine. Nie piję z cukrem, ale mała Maja z Les Marauds czasami lubi karmić konie. – Obawiam się, że będzie bez śmietanki – oświadczyłem. – Oczywiście, mon père. Wielki Post i tak dalej – odrzekła Michèle Montour, co rozdrażniło mnie jeszcze bardziej. Ma w nosie Wielki Post, podobnie jak mnie: przyszła poskarżyć się na Vianne Rocher, a zwłaszcza na Rosette, z którą Vianne nie zamierza pomówić o spadku. – Nie rozumiem, dlaczego jest taka trudna – podjęła Michèle. – Na pewno cienko przędzie w tym swoim śmiesznym sklepiku. Sądziłam, że zastrzyk finansowy powitałaby z radością. Wzruszyłem ramionami. – Może uważa, że nie ma prawa dysponować spadkiem – odpowiedziałem. – To nie ma nic do rzeczy – ucięła Michèle. – Przecież ta mała nie jest normalna.

W milczeniu piłem kawę. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa Narcisse miał swoje powody, aby zapisać las Rosette. – Zaproponowałam jej okrągłą sumkę – ciągnęła z irytacją Michèle. – Pewnie ma nadzieję, że ziemia zyska na wartości. Może liczy na zakopany skarb! Zaśmiała się nieprzyjemnie, a ja pomyślałem, że kłamcy często wyznają prawdę, mówiąc coś zupełnie przeciwnego. – Doprawdy, mon père, czego innego się spodziewał? – trajkotała. – Jakby dawał do zrozumienia, że coś się za tym kryje. „Szesnaście hektarów lasu ze wszystkim, co się tam znajduje” – wyrecytowała z pamięci, z czego wywnioskowałem, że poświęciła dużo czasu tej sprawie. – Przecież z tego wynika, że nie chodzi o sam las? – Może chodzi – odparłem z nutką złośliwości. – Narcisse miewał… – Swoje fanaberie, owszem – podchwyciła Michèle. – Był bardzo trudnym człowiekiem. Nikt nie wie, ile nas kosztowało jego obłaskawianie, ale nigdy… – Chciałem powiedzieć, że miał skłonności do donkiszoterii. – Ach, tak. To również, rzecz jasna – zgodziła się Michèle. Zorientowałem się, że nie miała pojęcia, co znaczy „donkiszoteria”. – Lecz ojciec taki był i koniec. Lubił sobie zakpić z ludzi. To jasne, że nic tam nie zakopał, chciał tylko namącić. Gdyby ta kobieta poszła po rozum do głowy i od razu sprzedała nam ziemię, przyspieszyłoby to sprzedaż. Bo tak między nami, mon père… – ściszyła głos – …przydałyby się te pieniądze. Opieka nad Yannickiem pochłonęła niemal całe nasze oszczędności. Mogłaby wykazać trochę zrozumienia, zwłaszcza że sama ma dziecko specjalnej troski. – Ostatnie dwa słowa wypowiedziała z przesadną słodyczą, która nie pasowała do nosowego tonu.


III FRAGMENT

„Mijał czas. Ksiądz się zestarzał i stado go opuściło, z wyjątkiem jednego smutnego chłopca, innego od pozostałych. Starzec nauczył chłopca wszystkiego, co sam wiedział, przelał w niego całą swoją wściekłość i nienawiść, by zamienić go w ptaka na swe podobieństwo. A gdy Cyganie wrócili, wysłał chłopca pod postacią wrony, by sprowadził na nich nieszczęście, i w duchu się radował. Na chwilę znów otworzyłam oczy. Reynaud trwał bez ruchu, z odwróconą głową. Wzór był prawie w połowie gotowy, o miękkich zarysach. Ale chłopiec nie stał się jeszcze wroną. W ostatniej chwili ogarnął go strach. Rozpalił niewielkie ognisko na brzegu w pobliżu łodzi, jednak nie został, żeby popatrzeć. Uciekł, a ogień zgasł, pozostawiwszy tylko blizny na trawie. Stary mężczyzna go obserwował. Zobaczył przez teleskop, że uczeń nie sprostał zadaniu. Po zapadnięciu zmroku udał się w miejsce, w którym chłopiec rozpalił ognisko, sam podłożył ogień i patrzył z ukrycia, jak barki płoną. A kiedy nadszedł ranek i chłopiec przybiegł do niego z wieścią, ksiądz – pewnie za karę – utwierdził go w poczuciu rzekomej winy. Poczułam, że Reynaud znów drgnął. – Cii – mruknęłam. – Prawie skończyłam. I mimo że on też stał się wroną, blade pióro odróżniało go od pozostałych. Było jego znakiem szczególnym. Całe życie usiłował być taki, jak życzył sobie jego mentor, ale wciąż zawodził. Ilekroć zjawiali się wędrowcy, nie robił tego, co miał robić, aż w końcu zrozumiał, że nigdy tak naprawdę nie będzie wroną, właśnie z powodu tego bladego pióra. Dlatego postanowił je wyrwać i być jak inni. Lecz blade pióro uparcie odrastało, aż dostrzegły je pozostałe wrony i odsunęły się od niego, świadome, że nie należy do ich grona. Wrona, która była niegdyś chłopcem, wzięła to za oznakę swojej winy. Aż któregoś dnia zjawiła się dziewczyna – jedna z wędrowców. Opowiedziała mu historię o chłopcu, który dorastał w przekonaniu, że jest wroną, ponieważ stary czarownik rzucił na niego zły urok. A gdy zrozumiał, że nigdy nie był wroną, zrzucił pióra, odsłaniając człowieka, którym zawsze był… Otworzyłam oczy. Gotowe. Prawie nie było krwi. – Chcesz zobaczyć? Reynaud kiwnął głową. Miał mokre oczy. Jego aura wreszcie zaczęła się zmieniać – błotnista szarość i posępne brązy zamieniły się w coś na kształt zorzy. – Twoja opowieść – rzucił. – Nie moja – odpowiedziałam. – Twoja.”
PRZECZYTAJ JESZCZE
pogoda Lwówek Śląski
3.1°C
wschód słońca: 06:57
zachód słońca: 16:24
reklama

Kalendarz Wydarzeń / Koncertów / Imprez we Lwówku