reklama
kategoria: Kraj
24 marzec 2024

Teraz stać nas na robienie najlepszych filmów

zdjęcie: Teraz stać nas na robienie najlepszych filmów / fot. PAP
fot. PAP
Chętnie mierzą się z trudnymi tematami. Małgorzata Szumowska i Michał Englert w swoim najnowszym dziele, „Kobieta z…” pokazują skomplikowane losy osoby trans na tle zmian polityczno-ustrojowych w Polsce. Ale nie jest to film hermetyczny, tylko – jak podkreślają twórcy - uniwersalna opowieść o miłości, tolerancji i odwadze bycia sobą. „Kobieta z…” zbiera nagrody na kolejnych festiwalach, a 5 kwietnia wejdzie na ekrany polskich kin. Szumowska i Englert od lat tworzą zawodowy duet. „Mam wrażenie, że my dopiero teraz zaczynamy kminić, o co chodzi w robieniu filmów. Że teraz stać nas na najlepsze filmy. Wiemy, co działa, wreszcie niektóre rzeczy będzie można odrzucić, na inne sobie pozwolić” – Englert dzieli się refleksją w rozmowie z PAP Life.
REKLAMA

PAP Life: Podobno pomysł na film, który poruszałby tematykę trans, mieliście już dawno?

Michał Englert: To prawda. Przeszło 20 lat temu, pojechałem do prywatnej kliniki nakręcić operację korekty płci, na potrzeby filmu dokumentalnego. Wszystko, co wtedy zobaczyłem, wywarło na mnie ogromne wrażenie. Ale najważniejsze było spotkanie z osobą, która po wieloletniej kuracji hormonalnej była tej operacji poddana. Wróciłem do domu i od razu opowiedziałem o tym Małgośce. Później bardzo dużo na ten temat rozmawialiśmy. To ciekawe, ale od razu pomyśleliśmy o Małgorzacie Hajewskiej jako głównej bohaterce.

PAP Life: Dlaczego więc ten film powstał dopiero teraz?

Małgorzata Szumowska: Wszystko ma swój czas. Mieliśmy inne filmy do zrobienia, ale też poczucie, że wcześniej ten temat będzie w ogóle niezrozumiały. My sami też byliśmy mało wyedukowani, zresztą wtedy w Polsce nikt nie był wyedukowany. Tu też się wszystko zmieniło. My się starzejemy, poznajemy dużo młodych ludzi, nasze znajomości poszerzają, one też dotyczą środowiska LGBTQ+. W naszym otoczeniu takich osób jest sporo, ale bardzo chcieliśmy z tym filmem wyjść z bańki wielkiego miasta i pokazać historię osoby, która pochodzi z małej miejscowości.

M.E.: Musieliśmy bardzo dobrze zdokumentować temat. Spotykaliśmy się z bardzo różnymi osobami w różnym wieku. Takimi, które miały kluczowy wpływ na propagowanie środowiska jak Anna Grodzka czy Edyta Baker, z psychiatrami, ale też jeździliśmy po Polsce, żeby poznać zwyczajnych ludzi i ich przejmujące historie. Nie było to proste, żeby do nich dotrzeć. Ale wydaje mi się, że szczerość naszych intencji i umiejętność przekonywania, sprawiła, że ludzie otwierali przed nami i chcieli rozmawiać.

M.S.: Nie chcieliśmy zrobić filmu interwencyjnego, tylko film uniwersalny, który nie byłby obraźliwy. Ale równocześnie był skuteczny, zachował wrażliwość. A przy tym był ciekawy. To było bardzo trudne.

PAP Life: Filmowa postać Andrzej/Aniela istnieje naprawdę?

M.S.: Ona powstała z wielu prawdziwych historii. Ale jedna z nich jest bardzo blisko Anieli. To nie jest opowieść wyssana z palca.

PAP Life: Akcja filmu „Kobieta z…” rozgrywa się na przestrzeni 40 lat. Oglądamy, jak w tym czasie zmienia się bohaterka, ale też świat za oknem. We mnie wasz film uruchomił wiele osobistych wspomnień. To jak podróż w czasie, niezwiązana z wątkiem transseksualizmu.

M.E.: Dla nas to chyba najlepsza recenzja. To znaczy, że udało nam się osiągnąć to, o czym myśleliśmy, a mianowicie, żeby problem transpłciowości wyjąć z pewnej hermetyczności, z jaką do tej pory był w kinie pokazywany, albo wręcz niepokazywany. Ale też, żeby nie chować się za konwencje, które były do tej pory z tematami queerowymi kojarzone. Być może stało się to dzięki temu, że wybraliśmy na naszą bohaterkę osobę z pokolenia, które było świadkiem bardzo dużej zmiany polityczno-ustrojowej i ekonomicznej w naszym kraju.

M.S.: To jest też film o Polsce, o tranzycji w kraju i tranzycji osoby.

PAP Life: Dlatego daliście tytuł „Kobieta z…”, który tak mocno nawiązuje do legendarnych filmów Wajdy?

M.E.: Często w postaciach z filmów Wajdy odbijały się jak w soczewce problemy i konflikty naszego społeczeństwa. Można tu znaleźć pewną analogię.

M.S.: Już zetknęliśmy się, że jest to krytykowane. Ale to nawiązanie do Wajdy jest absolutnie celowe. Nie będziemy robić z Solidarności jakiejś przykurzonej ikony. Teraz są nowe czasy, walczymy o co innego. Może komuś, kto jest bardzo głęboko przywiązany do konserwatywnych wartości, wydaje się to obrazoburcze. A my uważamy, że jest bardzo właściwe.

PAP Life: I nie prześmiewcze w stosunku do Wajdy?

M.S.: Ależ skąd. Dla nas Wajda to wielki mistrz!

M.E.: Dla nas najważniejsza jest bezpretensjonalna droga naszej bohaterki i jej prosta chęć, żeby móc być sobą. I to się wszystko dzieje na tle historii Polski.

Ale zarazem nie interesowało nas uatrakcyjnianie na siłę bohaterki, która na przykład drukowałaby bibułę i uciekała przed zomowcami. Aspekt humanistyczny, relacji między ludźmi był dla nas kluczowy i temu podporządkowaliśmy wszystko. Jest taki moment, kiedy Aniela szczerze rozmawia z synem: „Spójrz na mnie, właściwie nic nie mam, nic niby nie umiem”. To pokazuje jakiś rodzaj skromności, która w dużym stopniu pewnie wynika z tego, że tak trudno jej wywalczyć swoje miejsce.

„Kobieta z…” jest filmem o poszukaniu swojej tożsamości: Kim jestem? Czego chcę? Wiele osób stawia sobie podobne pytania. Tylko w przypadku Anieli droga do poznania siebie jest bardziej skomplikowana.

M.S.: Tak chyba w ogóle jest w życiu, że finalnie się dowiadujemy, że jesteśmy w tych poszukiwaniach skazani na siebie. Więc to jest też ciekawa metafora życia ludzkiego.

M.E.: Bardzo wielu ludzi unika stawiania sobie pewnych pytań. My z Małgośką często to obserwujemy, robiąc filmy. Oboje jesteśmy typami bardzo konfrontacyjnymi – w tym sensie, że mierzymy się z własnymi problemami. Jeśli coś nas porusza, wkurza, to jasno stawiamy sprawę, bierzemy odpowiedzialność, nie zasłaniamy trzecioosobową narracją. W „Kobiecie z…” jest właśnie taki rodzaj odwagi bohaterki i imperatyw do działań, który płynie z jej wnętrza.

PAP Life: Bardzo ciekawie pokazaliście rolę Kościoła w Polsce. Bo z jednej strony jest to instytucja konserwatywna, ale z drugiej to właśnie zakonnice ofiarują Anieli pomoc, kiedy inni się od niej odwracają.

M.E.: Przez lata w takim prostym wymiarze Kościół utrwalał taki wizerunek, że miłość to związek kobiety i mężczyzny, klasyfikował jasny podział na płcie.

M.S.: Ale jak przechodzimy do poszczególnych ludzkich odruchów, to często ludzie wcale nie reagują tak agresywnie, jak mogłoby nam się wydawać. Także ci związani z instytucją Kościoła. Dla nas było oczywiste, że Kościół musi być pokazany w tym filmie. Kościół zawsze był obecny w Polsce, w życiu społecznym. Teraz może to się zaczyna zmieniać, ale ludzie z naszego pokolenia nadal są gdzieś pod jego wpływem. I nawet, jeżeli sami nie chodzą do kościoła, to wpływ Kościoła odbywa się na przykład przez rodzinę.

PAP Life: Chyba jednak najbardziej zaskoczyła mnie reakcja żony Anieli, która decyduje się pozostawać z nią w związku

M.S.: To wcale nie jest takie rzadkie. Poznaliśmy masę takich par, które zostały ze sobą. Niezależnie od tego, że jedna osoba przechodzi tranzycję, pomimo że jest im trudno, to nadal są parą i bardzo się wspierają. Wydaje mi się, że ci ludzie odkrywają po wielu latach związku, że jednak trzonem ich relacji, ich miłości jest przyjaźń dwojga ludzi, a nie płeć. Rozstają się ci, dla których to jest zbyt duży wstyd, jakaś bariera, której nie mogą przekroczyć. W filmie pokazujemy różne zachowania, różne reakcje. Zależało nam na tym, żeby pokazać racje każdej strony, żeby to było jak najbardziej niejednoznaczne.

PAP Life: Pamiętam, że do mojej podstawówki chodziła dziewczyna, która zachowywała się i wyglądała jak chłopak. Wszyscy widzieliśmy, że była inna, ale w latach 80., nie potrafiliśmy tego nazwać.

M.E.: Jeśli ten film wywoła też takie refleksje, że kiedyś być może spotkało się osobę transpłciową, nie wiedząc jeszcze, że w ogóle tak można do niej podejść, to naprawdę będzie wspaniale. Film pokazuje też drogę edukacji, którą przeszliśmy. Kiedy zaczęliśmy robić research do filmu i spotykaliśmy osoby trans z pokolenia dzisiejszych pięćdziesięcio- i sześćdziesięciolatków, to ich historie były niesłychanie dramatyczne. Gdy w latach 80. w tygodniku „Jestem” pojawił się jeden z pierwszych artykułów na ten temat i na końcu zamieszczono adres, pod który można przesyłać list, okazało się, że osób, które mają podobne doświadczenia jest bardzo, bardzo wiele.

M.S.: Dlatego wydaje mi się, że ten film będzie niewygodny dla wielu osób, dla których przyglądanie się takiej osobie jest wręcz zawstydzające.

PAP Life: Wzruszająca jest scena, kiedy syn Anieli mówi: „Tato, czy ty jesteś pedałem? Ale i tak cię będę kochał”. Tę kwestię wygłasza w filmie twój prawdziwy syn, Franek Englert. Jak to się stało, że zagrał w „Kobiecie z…”?

M.E.: Po pierwsze dlatego, że chciał zagrać. Poza tym dla jego pokolenia temat gender jest zupełnie naturalny. Kiedy patrzę na nasze dzieci, to one żyją w zupełnie innym świecie, mają kompletnie inną świadomość. Dla nich binarność czy niebinarność to nie jest problem, spotykają się z tym na co dzień. To są ich koledzy, koleżanki w klasie, a nie teoretyczne pojęcia. W filmie potrzebny był nastolatek, który zagra syna Anieli i w pewnym momencie „Szuma” zauważyła: „Jaki on jest podobny do Więcławka (Mateusz Więcławek gra główną bohaterkę Andrzeja/Anielę w młodości – red.). To nam się idealnie zgra”.

M.S.: A propos niebinarności, o której Michał mówi, u mojego syna w liceum w każdej klasie jest przynajmniej jedna, dwie osoby, które tak siebie określają.

PAP Life: Niektórzy uważają, że teraz jest wręcz moda na bycie trans.

M.S.: Dla mnie to nie jest moda. Myślę, że bardziej chodzi o to, że jest na to przyzwolenie społeczne w dużych miastach, wobec czego ludzie zaczynają się na tym zastanawiać. Dla mnie to jest też szalenie ciekawe, bo na przykład dzieci same wybierają sposób ubierania się. Na przykład dziewczynka chce się ubierać po męsku. Jeszcze nie określa się, ale wie, że nie będzie nosić sukienek. Znam takie dziewczynki. W moich czasach to było nie do pomyślenia. Trochę śmieję z siebie, że też lubię męski styl w ubieraniu się i teraz to jest normalne. A przecież 25 czy 30 lat temu ludzie zwracaliby mi uwagę.

M.E.: Są wyniki badań, że na przykład w Stanach 30 proc. kobiet generacji Z określa się jako LGBTQ+.

PAP Life: W „Kobiecie z…” występują znane osoby ze środowiska trans. Ich obecność w filmie to był z waszej strony ukłon w stronę tego środowiska?

M.S.: Powiem więcej, chcieliśmy zachować się przyzwoicie i sprawdzić, czy nie ma jakiejś trans aktorki, która mogłaby udźwignąć główną rolę. Ale bardzo szybko okazało się, że nie ma, bo w polskiej edukacji nie było przestrzeni na osoby trans, w związku z tym nie mamy ani trans aktorek, ani trans aktorów, ani trans reżyserek, ani trans reżyserów. Mogliśmy tylko obsadzić amatorkę. Ale to było zbyt ryzykowne, zwłaszcza że rola trwa przez tyle lat, muszą ją grać dwie osoby. Nawet nasi konsultanci trans powiedzieli, że obawialiby się tego, żeby nie ośmieszyć tej postaci.

PAP Life: Dlaczego w filmie fabularnych osobę trans miałaby grać aktorka czy aktor trans? Gejów przecież nie grają geje?

M.E.: Ale poprawność współczesnych czasów, nakazywałaby takie rozwiązanie.

M.S.: Na ten temat jest cała dyskusja w kinie. W Stanach już to obowiązuje - po prostu osobę trans musi grać osoba trans, Żyda – Żyd, osobę kaleką - osoba kaleka itd. Chodzi o grupy nieuprzywilejowane.

PAP Life: A jakie jest wasze zdanie na ten temat?

M.S.: Uważam, że to jest złe.

M.E.: Moim zdaniem to jest trochę taka sanityzacja sztuki.

MS: Czasem jesteśmy pytani, czy myślimy o karierze hollywoodzkiej. Były różne próby, ale to jest świat, który rządzi się tylko i wyłącznie polityczną poprawnością.

M.E.: Na pewno większą wolność masz w Europie, szczególnie robiąc artystyczne kino autorskie.

PAP Life: Kiedy kręciliście „Kobietę z…” w Polsce rządziła prawica, która o osobach LBGTQ+ mówiła: „to nie ludzie, to ideologia”. Ale wy jednak dostaliście dofinansowanie z PISF.

M.S.: A dlaczego mielibyśmy nie dostać? Mieliśmy poczucie, że żyjemy w kraju, w którym dobrze byłoby włożyć kij w mrowisko i nagłośnić temat, który jest tabu i jest cała masa uprzedzeń do takich osób. Niby się o tym mówi, ale tak naprawdę nic się o tym nie wie. Uważaliśmy, że być może to jest bardzo dobry moment na poruszenie tego. Nie narzekałam na polską sztukę filmową. Jeśli coś mi doskwiera, ale może też w końcu na ten temat zmienię zdanie, to pewne ograniczenia polskiego kina, jego lokalność. Ciągle za mało jest twórców, którzy chcieliby wyjść dalej. Ale potem jednak sobie myślisz, że Polska to jest bardzo duży kraj, w którym jest bardzo dużo ludzi, którzy kochają polskie kino. I kiedy mają do wyboru jakiś zagraniczny tytuł a polski film, idą na polski. Nasz rynek świetnie działa - ma swoich ulubionych aktorów, aktorki, ulubionych reżyserów, reżyserki.

PAP Life: Myślę, że to, że „Kobieta z…” dzieje się w Polsce jest siłą tego filmu.

M.S..: Zauważyliśmy, że wszystkie filmy, które robimy o Polsce, wychodzące z polskich korzeni, odnoszą sukces na arenie międzynarodowej. My wolimy robić filmy w Polsce i jakby wadzić się z sobą. Pomiędzy miłością a złością na ten kraj.

PAP Life: Pracujecie razem od ponad 20 lat, ale dopiero od filmu „Śniegu już nigdy nie będzie” podpisujecie się oboje jako reżyserzy. Zmienił się sposób waszej pracy?

M.S.: Nie zmieniło się nic. Przedtem pracowaliśmy tak samo, ale nieoficjalnie. W naszych projektach nie ma granicy, sztywnego podziału, kto jest za co odpowiedzialny. Udział Michała był znacznie większy niż byłby operatorem czy współscenarzystą. Bardzo często jest też pomysłodawcą. W pewnym momencie uznaliśmy, że chcemy występować jako duet oficjalnie. Działamy jak bracia Safdie, albo bracia Coen czy – to dobre nawiązanie do „Kobiety z…” - siostry Wachowskie (bracia Larry i Andy Wachowski, twórcy „Matriksa”, kilka lat temu ogłosili, że są osobami transseksualnymi i przeszli korektę płci – red.)

PAP Life: Razem reżyserujecie, razem piszecie scenariusze. A w jakich dziedzinach nie wchodzicie sobie w

paradę?

M.S.: Michał robi zdjęcia i pisze zdecydowanie lepsze dialogi niż ja. Przyznaję, że nie mam kompletnie do tego drygu.

M.E.: Ale z kolei Gośka ma bardzo dobre relacje z aktorami.

M.S.: Wszyscy aktorzy nam ufają. Nawet aktorzy zagraniczni, wielkie gwiazdy też idą za mną. Wydaje mi się, że to polega na tym, że ja tych aktorów nie zamęczam, nie tłumaczę im potwornie długo, o co chodzi. Wielokrotnie spotykam z aktorami, którzy mi mówili, że mają po prostu dość tego, że reżyser na planie nie wie, czego od nich chce, a oni wtedy czują się niepewni.

M.E.: Oglądałem ostatnio rozmowę, którą prowadził Paweł Pawlikowski z Alexandrem Payne’em (amerykański reżyser i scenarzysta, zdobywca dwóch Oscarów – red.). Paweł, jako dociekliwy rozmówca, próbuje wyciągnąć od Payne’a tajniki w prowadzeniu aktorów. A Payne powiedział tak: „Słuchaj, niestety niczym cię nie zaskoczę. Po prostu ograniczam się do czterech komend – głośniej, ciszej, szybciej, wolniej”.

M.S.: To dokładnie tak jak ja.

PAP Life: Po tylu latach wspólnej pracy potraficie się czasem zaskoczyć?

M.E.: Wiele nas łączy, mamy podobne wartości, ale różne punkty widzenia na wiele spraw, różne temperamenty. My trochę mamy tak, że się jednak wzajemnie nakręcamy. Małgośka więcej wymyśla w trakcie akcji, ja lubię działać z wyprzedzeniem, wszystko szczegółowo przemyśleć. Jestem w stosunku do siebie bardzo wymagający.

M.S.: Moim zdaniem za bardzo. Ja mam więcej luzu wobec siebie.

PAP Life: Kłócicie się?

M.S.: Na planie nie ma na to czasu. Zdarzają się różnice zdań, ale trzeba przejść dalej, działać, a nie obrażać się. Największe konflikty są w montażowni. Michał „wiesza” się na detalach. To jest taki rodzaj perfekcjonizmu. Ja bardziej oceniam całość projektu, jego kontekst. Moim zdaniem to się dobrze uzupełnia.

M.E.: W ogóle mam wrażenie, że my dopiero teraz zaczynamy kminić, o co tutaj we wszystkim chodzi. Że teraz stać nas na najlepsze filmy. Wiemy, co działa, wreszcie niektóre rzeczy będzie można odrzucić, na inne sobie pozwolić.

PAP Life: Trzeba zdobyć doświadczenie, żeby móc zaszaleć.

M.S.: Teraz będziemy szaleć. Kiedy po studiach byłam w Cannes, pamiętam, że siedzieliśmy z kolegą z roku i patrzyliśmy, kto ma filmy w konkursie. Ci wszyscy reżyserzy byli po 50-tce. Wtedy nas to uderzyło, bo my mieliśmy po dwadzieścia parę, trzydzieści lat. Dopiero teraz rozumiem, że tak naprawdę reżyserzy odnoszą sukcesy bardzo często po 50-tce. Po prostu trzeba dojrzałości, żeby robić dobre rzeczy.

PAP Life: Nad czym teraz pracujecie?

M.S.: Mamy bardzo dużo projektów. Jeden własny, malutki, polski film. Ale mamy też anglojęzyczne filmy w planach. Jeden już potwierdzony, z Aimee Lou Wood, aktorką znaną z „Sex Education” i „White Lotus” i z Johnnym Flynnem. Ten projekt jest o tyle fajny, że scenariusz jest napisany przeze mnie i Kaspra Bajona, a my z Michałem wystąpimy jako duet reżyserski. Pewnie Michał w odpowiednim momencie dołoży też swoje trzy grosze do scenariusza. Mamy też w developmencie anglojęzyczny projekt własnego autorstwa z brytyjską scenarzystką i autorski serial, kompletnie szalony.

M.E.: 1 czerwca na Krakowskim Festiwalu Filmowym będzie miał premierę nasz film „All inclusive”. Zaczęliśmy go robić sześć lat temu w Maroku. Inspiracją był „Rejs”, bo film opowiada o wycieczce naszych krajan do Agadiru. To jest eksperyment pomiędzy dokumentem a fabułą. Grają Andrzej Chyra, Iza Kuna i Krzysztof Czeczot, i wspaniali naturszczycy. To jest nasz eksperyment. Nie ma chyba co za dużo o tym gadać, ale będzie się działo.

Rozmawiała Iza Komendołowicz

Ikl/ag/

Małgorzata Szumowska – reżyserka, scenarzystka i producentka filmowa. Zadebiutowała w 2000 roku filmem „Szczęśliwy człowiek”, ale jej pierwszym nagradzanym filmem, którym zwróciła na siebie uwagę były na poły autobiograficzne „33 sceny z życia”. Od tej pory zrealizowała wiele głośnych filmów takich jak „W imię…”, „Body/Ciało”, „Sponsoring”, „Twarz”, „Śniegu już nigdy nie będzie”, „Infinite Storm”. Od początku współpracuje z Michałem Englertem, który jest operatorem, scenarzysta, a od filmu „Śniegu już nigdy nie będzie” także współreżyserem. Laureatka wielu nagród na polskich i zagranicznych festiwalach. Ma dwoje dzieci, jej mężem jest aktor Mateusz Kościukiewicz.

Michał Englert – operator, scenarzysta, reżyser. Od ponad 20 lat współpracuje z Małgorzatą Szumowską, z którą realizuje razem wszystkie produkcje („Ono”, „33 sceny z życia”, „Sponsoring”, „W imię”, „Body/Ciało”, „Śniegu już nigdy nie będzie” (także reżyser), „Infinite Storm” (także reżyser). Jest także autorem zdjęć do wielu innych filmów i seriali. Syn aktorki Marty Lipińskiej i reżysera Macieja Englerta. Ma dwoje dzieci, jego partnerką jest aktorka Maja Ostaszewska.

PRZECZYTAJ JESZCZE
Materiały sygnowane skrótem „PAP” stanowią element Serwisów Informacyjnych PAP, będących bazami danych, których producentem i wydawcą jest Polska Agencja Prasowa S.A. z siedzibą w Warszawie. Chronione są one przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych oraz ustawy z dnia 27 lipca 2001 r. o ochronie baz danych. Powyższe materiały wykorzystywane są przez [nazwa administratora portalu] na podstawie stosownej umowy licencyjnej. Jakiekolwiek ich wykorzystywanie przez użytkowników portalu, poza przewidzianymi przez przepisy prawa wyjątkami, w szczególności dozwolonym użytkiem osobistym, jest zabronione. PAP S.A. zastrzega, iż dalsze rozpowszechnianie materiałów, o których mowa w art. 25 ust. 1 pkt. b) ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych, jest zabronione.
pogoda Lwówek Śląski
0.2°C
wschód słońca: 07:50
zachód słońca: 15:52
reklama

Kalendarz Wydarzeń / Koncertów / Imprez we Lwówku